Kabaret
Wycieczka do ZOO
Pewnego niedzielnego popołudnia, gdy nie mając nic innego do roboty nudziłem się niemiłosiernie, postanowiłem wybrać się do ZOO. Założyłem kurtkę i wyszedłem z domu. Zamknąłem drzwi tylko na dwa zamki, bo trzeci się zacina, i udałem się na przystanek. Wsiadłem do tramwaju nr 10, który zawiózł mnie pod sama bramę Miejskiego Ogrodu Zoologicznego.
Kupiłem bilet i rozpocząłem zwiedzanie. Już przy pierwszej klatce zorientowałem się, że coś tu jest nie tak. W klatkach, zamiast zwierząt, znajdowały się ich podobizny wymalowane na kartonowych tablicach. Jedna z nich, przedstawiająca żyrafę, przewróciła się wskutek silniejszego podmuchu wiatru. Wtedy właśnie dotarło do mnie, że albo przeholowałem z piwem, albo całe to ZOO to lipa. Zaraz jednak przypomniałem sobie, że przecież nie piję piwa.
Zbulwersowany zacząłem rozglądać się z jakimś dozorcą czy innym pracownikiem, aby ten mi wszystko wyjaśnił. Nagle przystanąłem i nadstawiłem ucha. Usłyszałem czyjąś rozmowę i śmiechy. Szybko zlokalizowałem źródło tych dźwięków – dochodziły z szarego baraku stojącego tuż przy ogrodzeniu. Podszedłem do niego. Na drzwiach widniał napis: „Nieupoważnionym wstęp wzbroniony”. Ja jednak czułem się upoważniony, jak najbardziej, bez wahania nacisnąłem więc klamkę.
Jakież było me zdziwienie, gdy wewnątrz ujrzałem słonia, lwa i dwie zebry siedzących przy stoliku, grających w karty i pijących kawę. Prowadzili przy tym ożywioną rozmowę. Jedna z zebr zauważyła nagle mą obecność i wrzasnęła:
– Ej, co jest! Do końca przerwy jeszcze kwadrans!
W tym momencie wszyscy gracze odwrócili się w moją stronę i poczułem na sobie spojrzenie ośmiorga zwierzęcych oczu.
Speszony pokornie wycofałem się zamykając lekko za sobą drzwi, po czym opuściłem Ogród i wróciłem do domu.
2001
Brak komentarzy Dodaj komentarz